sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 9

Zdawało mi się, że pozbyłam się problemu. Paweł zniknął, relacja między nami nie będzie już nawet tą relacją z przed paru tygodni. Kazałam mu odejść i tak tez zrobił. Czy byłam szczęśliwa z tego powodu? Wydaje mi się, że tak. Zdawało mi się, że będę szczęśliwa. Przecież gdy się obudziłam nie poczułam kompletnie nic: żadnej pustki. Żadnego specyficznego smutku, dziwnego uczucia w żołądku, które mogłoby być przereklamowanymi motylkami w brzuchu.
Spokojnie przesiedziałam cały dzień ani razu nie sprawdzając czy aby nie napisał. Nie odczuwałam takiej potrzeby. Samotność mi pasowała. Zawsze tak było. Zawsze byłam samotna.
Oglądając wydarzenia na Polsat 2, leżałam w łóżku z nogą na poduszce i zajadałam się kanapkami z żółtym serem kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam brwi. Zdecydowałam się nie wstawać. Nie ma mnie. Jestem w krainie opierdalingu i nie mam zamiaru z niej wracać.
Niestety ta osoba nie uszanowała mojej decyzji, ponieważ wparowała do mieszkania bez mojego pozwolenia. Zapewne był to mój błąd, bo nie zamknęłam drzwi na klucz. Nigdy nie miałam w zwyczaju tego robić.
-Kiedyś naprawdę ktoś cię wyniesie.
-Święty spokój będzie.
-Jesteś ciężkim człowiekiem.
-Ty jeszcze bardziej.
-Bo? – przekrzywiłam głowę, patrząc na niego uważnie.
-Nie dajesz za wygraną. – położyłam dłoń na oczy aby nie wiedzieć otaczającego mnie świata.
-Nie daję. – łóżko ugięło się pod ciężarem jego ciała. Oparł głowę na moim ramieniu, oddychając głośno.
       -Bardzo cię boli? - zapytał, wpatrując się w ekran telewizora. Na ekranie pojawił się spiker, który mówił o braku pieniędzy w Narodowym Funduszu Zdrowia. Żadna nowość. Nic co mogłoby mnie                     zadziwić. 
         -Wcale
       - Jesteś taka twarda czy tylko udajesz? - dociekał jakby wcale mnie nie znał. A wydawało mi się, że zna mnie na tyle, aby wiedzieć, że nie ukazuje słabości. 
         -Nie boli.  - patrzyłam na ścianę. - Za dwa dni wracam do treningów. 
        -Nie za szybko? - nadal opierał głowę na moim ramieniu. Pasowało mu to w przeciwieństwie do mnie. 
         -Nie jesteś lekarzem. - zauważyłam błyskotliwie. Zabrał swoja głowę a ja westchnęłam cicho. 
         -Czasem lepiej poczekać trochę dużej. 
         - Potrzebuje odreagować. 
 -Przeze mnie? - zmarszczył brawo, patrząc na mnie uważnie Zapewne próbował odczytać jakakolwiek odpowiedź z mojej twarzy. 
         - W dużej mierze. 
         -To źle czy dobrze. 
         -Sprawiasz ze czasem mam ochotę cię udusić a czasem nie. 
  -Robię postępy. - wyszczerzył się od ucha do ucha po czym cmoknął mnie w policzek. Powstrzymałam w sobie chęć spoliczkowania jego osoby, co uznał za sukces. Widziałam to w jego błyszczących oczach.  Patrzył mnie mnie przez dłuższą chwile. Milczeliśmy. Nowością było to ze ta cisza nam nie przeszkadzała, nie ciążyła. 
     -Skrzywdził cię ktoś kiedyś? - zapytał, unikając mojego wzorku. Wciągnęłam głośno powierzę, wbijając wzrok w nogę, która leżała na puchatej poduszeczce. 
  -To nie jest czas i miejsce na takie rozmowy. - próbowałam wybrnąć, gdyż nie miałam ochoty rozmawiać z nim na ten temat.
   -Mnie jeszcze nie.- nic nie robił sobie z mojego protestu. Podkreślił słowo . Milczałam, więc kontynuował. - W sensie relacji w postaci związku kobiety i mężczyzny. W innym sensie skrzywdzili mnie już wielokrotnie. Ojciec, który we mnie nie wierzył i na każdym kroku powtarzam, ze się nie uda, ale zawziąłem się i pokazałem, że należy podążać za marzeniami. 
     -We mnie zawsze wierzyli.
      -No Irek jest fajnym facetem. 
      -Całkiem możliwe.
  -Takie rzeczy tez zostają w człowieku. -zamyślił się. Dochodziłam do tego wniosku po tonie jego głosu. Trwał w zadumie. 
   -Odrzucenie z powodu tego co robisz również zostaje w głębi. - tym razem to ja oparłam głowę o jego ramie. Westchnęłam cicho. Paweł objął mnie ramieniem. Jego podbródek dotykał moich włosów. Poczułam, że słone łzy zbierają się pod zamkniętymi powiekami. Uparcie chciałam wyprzeć ze swojej głowy wspomnienie na temat odrzucenia z powodu wyboru siatkówki a nie życia towarzyskiego i chłopaka, mojej szkolnej miłości, który nic nie rozumiał. 
 -Spokojnie, słońce. - pogładził mnie po włosach. Uspokajał mnie "ciii" a ja okazałam niedojrzałość, opłakując tak nie istotny powód. Ludzie mają wiele powodów do płaczu. Plączą z powodu tragicznych wieści, błędnych decyzji lub zwyczajnego niepowodzenia. Płakanie przez faceta nie było uzasadnione. Zwłaszcza, że pewnie mnie nawet nie pamięta. 
  -My stawiamy siatkówkę ponad to, ale również zasługujemy na coś więcej. Siatkówka kiedyś się skończy i możemy zostać sami.
     -Nie chcę być sama. 
     -To daj nam szanse. 
  -Nadal nie rozumiem jak mogłam być tak pijana - jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. - Jaki głupi musiał być ten kto udzielił nam tego pseudo ślubu. 
   -Jeśli nie spróbujemy to się nie przekonamy czy  to nie było przeznaczenie  - zmusiłam się do spojrzenia na niego. Miałam wrażenie, ze jego oczy zamieniły się w tańczące iskierki. Na jego ustach błąkał się uśmiech. Nie wiem co mnie naszło, nie wiem czym było to spowodowane, ale pochyliłam się w jego kierunku w poszukiwaniu jego ust. Zawahałam się, ale Paweł dopełnił moich zamiarów. Nasze usta spotkały się w namiętnym spektaklu, którego aktorami były nasze języki. Po dłuższej chwili oderwałam się od niego. Zmrużył oczy, zabierając głos:
    - Przepraszam. 
Czułam się jak naćpana. Serce bilo jak szalone, oddech był szybki i płytki. 
Oparłam głowę o jego ramię i obserwowałam ekran telewizora. Słyszałam nierównomierne bicie jego serca. 

od autorki: Ciepię na brak czasu i ochoty do poprawek. 



niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 8

Stanęłam na dachu budynku, zakładając ręce na piersi. Zimne powietrze przyjemnie drażniło płuca. Przymknęłam oczy, oddychając głęboko.
Paweł ujął moją dłoń. Nie otworzyłam oczu, tylko pozwoliłam mu na poprowadzenie swojej osoby. Poczułam, że obejmuje mnie w talii i opiera brodę o moje ramię.
-Pięknie, nie? – szepnął do mojego ucha. Po jego słowach zdecydowałam się na otworzenie oczu. Ukazała się panorama otoczonej nocą Łodzi. Tak właściwie to było widać tylko światła, które oświetlały wszystkie budynki. Była w tym pewna magia. Tajemnica.
-Tak. – szepnęłam wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Byłam jak w transie.
-Na pewne rzeczy nie mamy wpływu.
-Są też miliony innych, na które mamy.
-Nie mamy wpływu na serce.
-Nie mamy. – pokiwałam głową, po czym odchyliłam głowę do tyłu, opierając się o swojego towarzysza. –Czuję się jak w jakiejś nie śmiesznej komedii.
-Normalne to to nie jest. – jego głos był jak balsam dla mojej duszy. Niestety tak mi się wydawało.
-Skończmy to. – starałam się aby ton mojego głosu był bezbarwny. Chciałam wyplątać się z jego ramion, ale nie pozwolił mi na to. Był silny.
-Dlaczego? – pozwolił mi na odwrócenie się. Spojrzałam w jego oczy. Nie  potrafiłam nic z nich wyczytać.
-Posuwa się to za daleko.
-Mamy jeszcze duże pole do manewru. – wydawało mi się, ze uśmiecha się cwaniacko. – Nie robimy nic nieodpowiedniego.
-Jeszcze.
-A chciałabyś?
-Paweł… - westchnęłam cicho. Miałam wrażenie, że powiedział „no co”, ale chyba moje uszy miały omamy słuchowe.
-Skończmy to.
-Dlaczego? – ponowił swoje pytanie.
-Bo mogę się w tobie zakochać. – spuściłam głowę, aby nie widzieć jego wyrazu twarzy. Paweł zmusił mnie do spojrzenia na siebie. Ujął moją twarz w dłonie, zbliżając się na niebezpieczną odległość. Nasze usta dzieliły milimetry.
-No to się zakochaj.
-Nie chcę. – rzekłam słabym głosem.
-Serce idzie swoją drogą. – szepnął, po czym złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Odpowiedziałam na niego nieśmiało. Zatorski całował mnie jakby miało się to już więcej nie powtórzyć.
Pierwsze krople deszczu spadły z nieba. Na początku nie przeszkadzało nam to w stanie w jakim tkwiliśmy. Potem jednak spadające krople zwiększyły swoją częstotliwość. Oderwałam się od mężczyzny i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku z którego przyszłam. Nie oglądałam się z siebie. Z małymi trudnościami pokonałam drabinę i udałam się do windy, gdzie nie zaczekałam na towarzysza. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.
Winda zatrzymała się na parterze. Wyszłam z niej. Siatkarz czekał na mnie obok wyjścia. Starałam się nie zwrócić na niego najmniejszej uwagi. Wyszłam na ulewę, która się rozpętała. Moje ubrania przesiąkły w trybie natychmiastowym. Będę chora.  Przemknęło mi przez głowę.
Czyjaś silna ręka chwyciła mnie za ramię. Odwróciłam się i ujrzałam przemoczonego Pawła.
-Auto jest tam. –wskazał głową w prawo.
-Wracam sama.
-Nie pozwolę ci na to. – zacisnął usta.
-Nie masz nic dogadania.
-Nie dyskutuj ze mną. – pociągnął mnie za rękę w stronę zaparkowanego pojazdu. Mocno ściskał moją dłoń, więc wyrwanie się z jego uścisku nie wchodziło w grę.
Otworzył drzwi. Westchnęłam i zajęłam miejsce w jego pojeździe, nie zważając na to, że siedzenie będzie całe mokre. On również tego nie czynił.
Otarł krople wody z czoła i odpalił auto. Co jakiś czas moje ciało przechodziły dreszcze. Z głośników wydobywała się jakaś denna piosenka z radia Eska. Jakoś nie miałam ochoty wtórować Rihannie przy „We found love in hoples place”.
-Dlaczego tak uparcie nie chcesz pozwolić na jakąkolwiek zmianę w swoim życiu?
-Dobrze jest jak jest. – wystukiwałam rytm na kolanie.
-Zamieszkajmy razem.
-Co? – wytrzeszczyłam oczy, spoglądając na niego.
-Jak niby mamy próbować być razem skoro nasze życie wygląda jak wygląda? – tym razem on obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem. Czemu on był taki uparty?
-Nie chce próbować.
-Chcesz, tylko o tym nie wiesz. – obdarzył mnie lekkim uśmiechem i powrócił do wpatrywania się w drogę. –U mnioe czy u ciebie?
-Chyba nie myślisz że będę co dzień gnała z Bełchatowa do Łodzi i z powrotem. – oburzyłam się, zakładając ręce na piersi.
-Poświęcę się dla naszego wspólnego szczęścia. – westchnął.
-Nie chcę. – protestowałam pod nosem.
-Przecież nie będziemy się seksować. – próbował mnie pocieszyć. Zgromiłam go spojrzeniem. –Jeszcze. – dodał, uśmiechając się cwaniacko.
-Ja cię nawet do mieszkania nie wpuszczę.
-Wpuścisz. – był pewien swego.
-Nienawidzę cię.
-No to mamy problem. – wpatrywał się w ciemność przed sobą. – Bo ja chyba cię kocham.
Zamilkłam. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Nie wiedziałam czy mam cokolwiek odpowiadać. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
W końcu zaparkował. Byłam mu wdzięczna, że milczał do tej pory. Wysiadłam z samochodu bez słowa i szybkim krokiem, ignorując kłucie w kolanie, podążyłam ku wejściu. Libero jednak szybko mnie dogonił.
-Spadaj.
-Ja ciebie też.
-Mówię serio. – uświadomiłam go, wchodząc na klatkę schodową.
-Ja tym bardziej.
-Nie odczepisz się, nie? – nadal obstawałam przy swoim chłodzie.
-Nie. – chwycił mnie za nadgarstki i pchnął na ścianę. Nie zrobił tego brutalnie, a ja się nie opierałam. Patrzyliśmy sobie w oczy, oddychając głośno. Wtedy znów mnie pocałował. Przez krótki moment.
-Odejdź. – wyszeptałam, spuszczając głowę.
-Jeśli odejdę to nie wrócę. – jego głos był cichy. Zagryzłam dolną wargę. Tak naprawdę nie wiedziałam czego chciałam. Z jednej strony chciałam czyjejś obecności, obecności innej niż obecność Oli. Z drugiej jednak nie wiedziałam czy podobałam. Związek, zwłaszcza siatkarski z siatkarzem, był dużym wyzwaniem. Jak dla mnie zbyt dużym. Oboje potrzebowaliśmy stabilizacji, próby normalnego życia. Rozumiem, że on chciał mieć to już teraz. Musiał poszukać tylko kogoś odpowiedniego, nie mnie. Mi do stabilizacji z mężczyzną u boku nie było śpieszno. Może kiedyś.
-Odejdź. – powtórzyłam słabym głosem.
Uścisk na nadgarstkach zelżał. Przestał łaskotać mnie oddech chłopaka. Uniosłam głowę i zobaczyłam jak znika w drzwiach. Nie odwrócił się, nie spojrzał na mnie, na moją reakcję. W końcu zniknął z pola widzenia a ja osunęłam się w dół.

 Masz czego chciałaś. 

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 7

Paweł poprowadził mnie do szatni, gdzie zebrała się już większość chłopaków. Kiedy weszliśmy Kłos o mało nie udławił się popijanym napojem izotonicznym.
-Łamiesz mi serce. – stwierdził, widząc nasze splecione dłonie.
-Gdyby cię Ola słyszała. – Wrona uderzył go dłonią w głowę a Kłos obdarzył go morderczym spojrzeniem.
-Czego Ola nie wie, to nie wie.
-Ale może się dowiedzieć. – wyszczerzył się Andrzej.
-Też cię uwielbiam, Endrju. – zwrócił się do swojego przyjaciela. Środkowy spojrzał na niego jak na kosmitę a reszta zaśmiała się z nich.
-Wiesz, Amelko – Karol podszedł do Muzaja, który próbował odwiązać swoje buty. –Ja to jakoś przeżyję twoje bratanie się z naszym Pawełkiem, ale ty pomyślałaś o naszym Maćku?  - poklepał kolegę po plecach a ten podniósł głowę i patrzył na niego pytająco. –Chłopak podkochuje się w tobie odkąd tu przyszedł, ciągle tylko Amelia i Amelia a wy tak go ranicie.
-Nie prawda! – bronił się atakujący. Na jego policzki wstąpił kolor czerwony.
-Przestań, co? – poprosił Karola Paweł.
-Zazdrosny?
-Wcale.
-Wiesz, Karolku. – tym razem ja zabrałam głos. – Myślę, że mógłbyś sobie darować.  Bo cię znielubię.
-A tak można? – zbulwersował się.
-Oczywiście, że tak.
-Musze napisać o tym na „fejsie”! – krzyknął i rzucił się do szafki w poszukiwaniu swojego telefonu. Dzieci. Byli jeszcze gorsi niż my. Zawsze myślałam, że nas nie da się już przebić.
-Przyrzekam, że cię zabiję. – powiedziałam Pawłowi na ucho.
-Póki co daj na wstrzymanie. – odparł również szeptają na mój narząd słuchu.
-Pójdę sobie. – obdarzyłam znaczącym spojrzeniem Conte, który pozbył się koszulki. Kłos z Wroną parsknęli śmiechem a Zatorski wzruszył ramionami.
-Poczekaj chwilę. – rzucił się do przyniesionej przez siebie sportowej torby. Wygrzebał z niej bełchatowską smycz z jakąś zawieszką i wręczył mi ją. Obejrzałam ją powierzchownie i zorientowałam się, że jest to przepustka.
-Gdybym potem nie mógł się do ciebie dostać. – wyjaśnił. Parsknęłam śmiechem, dając mu sójkę w bok.
-Moje rywalki? – znów zażartowałam.
-W ich mniemaniu.
-Powodzenia. – zagryzłam dolną wargę, patrząc mu głęboko w oczy. Trwało to raptem ułamek sekundy, jednak ten czas wystarczył, żeby Karollo namówił swojego przyjaciela na głośne „uuuuu”.
-Debile. – skwitowałam i odwróciłam się na pięcie, żeby opuścić szatnię. Z braku lepszego pomysłu, bo nie miałam, co robić, udałam się w kierunku wejścia na trybuny. Nie poszło mi to zbyt szybko, bo oszczędzałam nogę.
Hala póki, co świeciła pustkami a ja siedziałam na jednym z kolorowych krzesełek i stukałam posta na fejsbuku, który miał być odpowiedzią na karolowego sprzed kilku minut. Potem napisałam do mojej przyjaciółki i zorientowałam się, ze hala się zapełnia. Czas szybko płynął.
Nawet nie zorientowałam się kiedy mecz się rozpoczął. Może dlatego, ze zastanawiałam się nad tym, co Paweł wymyślił. Co znaczyło to „wszystko”? W jego mniemaniu „wszystko” mogło znaczyć naprawdę wszystko. Wiem, że to brzmi nie logicznie, ale właśnie tak było. 
Mecz zakończył się wygraną trzy do dwóch. Starałam się obserwować widowisko, ale moją uwagę przykuwał tylko libero miejscowej drużyny, który  spisywał się dobrze. Przyjmował, bronił i emanował energią jak nigdy dotąd. Wyglądało to naturalnie, ale miałam wrażenie, ze chce mi coś udowodnić. To, że potrafi być choć w połowie taki jak Krzysiek.
Siatkarze siedzieli na pomarańczowym parkiecie i rozciągali obolałe mięśnie. Fanki cierpliwie oczekiwały aż ich ulubieńcy przyjdą rozdawać autografy i pozować do zdjęć. U nas nigdy nie było takiego ruchu. Nie wiedziałam czy zazdrościć czy się cieszyć.
Mój wzrost pozwalał mi na spoglądanie ponad głowami stojących przede mną ludzi. Paweł ucinał sobie pogawędkę z Uriarte. Nie minęło kilkadziesiąt sekund a zdecydował się wstać i podążyć w moim kierunku. Uśmiechnął się do mnie lekko. „Hotki”, bo inaczej nazwać ich nie było można, wydały z siebie taki dźwięk, że dopadł mnie strach o pęknięcie bębenków usznych.
Zaczął rozdawać podpisy z przyklejonym do ust uśmiechem. Obejmował i pozował do zdjęć a ja cierpliwie czekałam. W końcu zirytował się na tyle, że postanowił utrzeć nosa piszczącym dziewuchom. Miałam być jego sprzymierzeńcem.
-Chcę sobie zrobić z panią zdjęcie. – powiedział głośno. Wbijał we mnie swoje intensywnie zielone tęczówki. Teatralnie rozejrzałam się czy nie chodzi mu o jakąś stojącą obok mnie panią, ale stałam sama w czwartym rzędzie krzesełek.
-Tak z panią. – rzekł, widząc moje zachowanie. Wątpiłam w to czy mnie rozpoznają.  Zapewne nie interesowała ich żeńska siatkówka.
Podeszłam bliżej i oparłam się o barierkę. Pawłowi jednak to nie wystarczyło. Ujął moją dłoń i poprowadził mnie tam gdzie kibice nie mieli dostępu. Ochroniarz patrzył na nas wrogo, ale libero pamiętał w mojej przepustce,  której ja zupełnie zapomniałam i pomachał ją w stronę goryla.
-Idziemy stąd. – oznajmił zmęczonym głosem. Kolano zapulsowało kłującym bólem. Z wahaniem wsunęłam dłoń pod łokieć Zatorskiego. Znów wyglądaliśmy jakbyśmy mieli po kilkadziesiąt lat i gromadkę wnuków na wychowaniu. Podejrzewam, że tym drobnym gestem złamałam serce wielu Polkom i nie tylko.

-Odwieziesz mnie wreszcie? – jęknęłam, kiedy wyszedł z szatni po rytuale doprowadzania się do jako takiego porządku. Pokręcił przecząco głową.
-Dlaczego?
-Bo nawet nie zacząłem mojego „wszystkiego”. – wyjaśnił, zarzucając torbę na ramię. –Chodźmy.
-Dokąd ty mnie znów prowadzisz? – zrezygnowana wstałam z mało wygodnego krzesełka.
-Zobaczysz. – uśmiechnął się cwaniacko. Westchnęłam głośno i nie powiedziałam już nic. Milczałam, wsłuchując się w denną muzykę Eski i obserwowałam budynki, które mijaliśmy. Mój towarzysz również nie był skory do rozmowy. Z jednej strony dobrze, że nic nie mówił. Nie dowiadywałam się kolejnych rzeczy, które mogły wprowadzić nas w stan zakłopotania. Nie mogłam pojąć, że nie zauważyłam, że traktował mnie jakoś tak inaczej. Tylko dlaczego mnie to nie dziwiło? Jestem zapatrzona w siatkówkę jak w obrazek. Nic innego się nie liczy.
Znaleźliśmy się  w Łodzi w niecałą godzinę. Po cichu liczyłam, że zostawi mnie pod blokiem i będę mogła w końcu odpocząć. Oczywiście jak zwykle musiałam się przeliczyć.
Kierowca zaparkował auto i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem na ustach. Przekrzywiłam głowę, mrużąc oczy.
-Masz jeszcze siłę?
-A ty?
-Nie bardzo. – westchnęłam.
-Ja jej mam za nas dwoje. – pokazał mi język. Zamruczałam pod nosem „nie wytykaj języka, bo ci krowa nasika”, ale puścił moją uwagę mimo uszu. –Jak chcesz mogę cię zanieść.
-Obejdzie się.
-Nie to nie. – wysiadł z swojej jeżdżącej własności i obszedł ją, aby otworzyć moje drzwi. Gentelman jak się patrzy. Kiedy i ja opuściłam auto oparłam się o nie wraz ze swoim towarzyszem.
-Co to ma być? – uniosłam jedną brew, ale nie mógł tego zobaczyć. Wpatrywałam się w ogromny łódzki wieżowiec, który dostrzegałam w mroku dzięki jasności okien.  Ciemność, która nas otaczała,  przecinały jedynie nieliczne uliczne lampy.
-Musisz zadawać tyle pytań?
-Lubię wszystko wiedzieć.
-Czasem trzeba postawić na spontaniczność. – chwycił moją dłoń i pociągnął mnie za sobą. Nie szliśmy szybko. Trzymał mnie mocno, bojąc się, ze ucieknę. Tyle, że ja uciekać nie miałam zamiaru. Obiecałam. Obietnic dotrzymuję.
Wprowadził mnie do budynku i wciągnął do windy. Patrzyłam na jego palce, które wcisnęły numer najwyższego piętra. W kilkanaście sekund winda zawiozła nas pod wskazany przez libero numer. Wyszliśmy z niej i spojrzałam na niego wyczekująco. Wskazał głową na metalową drabinę przyczepioną do ściany.
-Oszalałeś?
-Mam cię wnieść?
-Po co?
Nie odpowiedział tylko sam zaczął wspinać się na drabinę. Otworzył właz i przeniósł na mnie spojrzenie swych zielonych oczu.

-Przecież idę. – wymruczałam, patrząc wrogo na drabinę. Mam nadzieję, że moja noga to zniesie. Jeśli nie to przyrzekam, że zapłaci mi za to.
iśka: ja kurde, będę tym lekarzem, czy to się komuś podoba czy nie.  Nie podam się o.
nie mam czasu na informowanie. trzeba było nie mieć ambicji i do zawodówki iść. 

piątek, 11 października 2013

Rozdział 6

Przeklęty ból. Zawsze nienawidziłam igieł. Kiedy miałam siedem lat i miałam anginę dostawałam zastrzyki. Ostatniego dnia byłam już pełna energii i uciekłam rodzicom przez co tata musiał gonić mnie rowerem. Niestety nie udało mi się uniknąć bolesnego doświadczenia.
Tym razem jednak nie uciekłam. Teoretycznie było to do zrobienia, ale praktyka zawodziła. Wmawiałam sobie, że to dla mojego dobra. Zagryzłam dolną wargę tak mocno, ze poczułam w ustach smak krwi. Igła została wyciągnięta, ból minął. Piotrek uśmiechnął się do mnie promiennie, ale nie zwracałam na niego uwagi. Usiadłam na kozetce, opuściłam podwiniętą nogawkę i wstałam. Wolnym krokiem opuściłam gabinet, dając upust swoim emocjom. Po moich policzkach spływały łzy. Wiem, że jestem słaba.
Zatorski, kiedy tylko mnie ujrzał, szybko znalazł się przy mnie. Zaalarmowany moim wyrazem twarzy, patrzył na mnie pytająco.  Bez jakiegokolwiek zastanowienia oparłam głowę na jego torsie, a on pogładził mnie po włosach.
-Nie płacz.
-Ja… już… nie chcę. – wyszlochałam cicho. –Boli.
-Nie płacz, Pawełek pocieszy. – nadal gładził moje włosy. Mimowolnie na moje usta wkradł się uśmiech. Odsunęłam się od niego i zobaczyłam, że on również ukazuje swoją radość. Miałam wrażenie, że zaraża uśmiechem wszystkich wokół albo tylko mnie.
-Nienawidzę igieł. – założyłam ręce na piersi niczym obrażona dziewczynka.
-Podobno jest twoim ideałem. – zauważył, unosząc jedną brew. Westchnęłam cicho.
-Takich, które wbijają mi w nogę.
-To wiele wyjaśnia. – pokiwał lekko głową.
-Odwieziesz mnie, nie? – spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
-Nie.
-Dlaczego?! – zbulwersowałam się. Mój głos rozniósł się tak, że Piotr wyjrzał ze swojego gabinetu.
-Bo jedziesz ze mną. – oznajmił a ja wytrzeszczyłam oczy.
-Nie.
-Bo?
-Bo miałam się nie forsować? – odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
-Nie będziesz się forsować. – położył rękę na sercu. –Słowo harcerza.
-Założę się, ze nigdy nie byłeś w harcerstwie. – mruknęłam zirytowana jego zachowaniem. Popatrzył na mnie z błyskiem w oku.
-Skąd wiedziałaś?
-Znam swojego męża? – tym razem ja ukazałam swoje zęby. Zły humor jak szybko przyszedł, tak szybko poszedł.
Libero rozdziawił usta. Chciałam powiedzieć coś w stylu „bo ci mucha wpadnie”, ale jakoś się powstrzymałam.
-Czy ty właśnie zażartowałaś z naszego wybryku? – zaczął nadmiernie gestykulować. Po raz kolejny dzisiejszego dnia miałam ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w czoło. Co za świat, co za ludzie!
-Wcale mnie nie znasz.
Zamilkliśmy na chwilę. Nie miałam nic do dodania a on najwyraźniej analizował coś w Glowie, coś o czym wiedział tylko i wyłącznie on.
-Chodźmy. – wziął mnie pod rękę jakbyśmy mieli po osiemdziesiąt lat i podreptaliśmy ku wyjściu. Nie zaprotestowałam. Przecież miałam się nie forsować.
Nie pytałam gdzie mnie zabiera, bo wiedziała, że naszym celem jest Bełchatów. Za parę godzin grali mecz z bydgoskim Transferem.
Moja mina była nie do opisania, kiedy po kilkunastu kilometrach mój towarzysz zjechał w boczną ścieżkę w lesie.
Przecież nie jest seryjnym mordercą. Jesteś idiotką. Takie o to myśli krążyły w mojej głowie kiedy Paweł zatrzymał samochód w środku lasu.
-Nie uciekniesz, nie?
-Po mnie można spodziewać się wszystkiego. – zauważyłam, spoglądając za szybę gdzie widziałam opadłe gnijące liście.
-Nie dałaś mi dojść do słowa.
-Mówisz cały czas.
-Znowu to robisz.- odchylił głowę do tyłu, biorąc głęboki oddech, co słyszała chyba wszelka zwierzyna obecna w promieniu pięciu kilometrów.
-Przepraszam.
Zdobyłam się na spojrzenie na postać kierowcy, która czyniła to co ja. Znów odetchnął głęboko i zaczął mówić.
-Tylko mi nie przerywaj, dobrze? – gdy pokiwałam głową kontynuował. –Wiem, że nie układało się między nami zbyt dobrze. Działo się to zapewne przez to, że słuchałem rad Kłosa, który podobno podrywanie dziewczyn miał opanowane do perfekcji. Coś jednak nie poszło i stało się jak stało. Potem stało się to czego jeszcze nie odkręciliśmy i nie wiem czy teraz chcę to odkręcać. Podobałaś  mi się od dawna, ale nie potrafiłem zabrać się w sobie, żeby jakoś ci to pokazać czy po prostu powiedzieć. – kiedy wygłaszał swój monolog, tak jak on przed chwilą, odchyliłam głowę do tyłu i głośno oddychałam. Roztrząsałam jego słowa, uwzględniając własne uczucia. –Myślisz, że moglibyśmy spróbować?
Czułam, że na mnie patrzy. Oczekiwał odpowiedzi a ja nie wiedziałam co mam mu powiedzieć./ Niedawno dałam mu do zrozumienia, że ma mi dać święty spokój a teraz jakoś nie bardzo wiedziałam, co robić.
-Ja… - zaczęłam, ale zupełnie nie wiedziała, co mogłabym mu powiedzieć dalej.
-Mam pomysł. – w jego głosie pojawiła się nutka radości. Nie czekał na moje pozwolenie na podzielenie się swoją ideą. –Daj mi szansę do końca dnia. Udowodnię ci, że możemy zacząć się dogadywać tak bardziej. 
-Co ty kombinujesz?
-Po prostu pozwól mi na wszystko. – zmarszczyłam brwi a on wybuchnął głośnym śmiechem. – Na cenzuralne wszystko.
-Chyba nie mam nic do stracenia. – wahałam się. Po raz pierwszy od bardzo dawna, od decyzji o wyjeździe z Warszawy.
-Masz wiele do zyskania. – wskazał kciukami na siebie, co wywołało u mnie histeryczny napad śmiechu.
-Jasne. – udało mi się wykrztusić między napadami śmiechu.
-Nie traktujesz tego poważnie. – stwierdził smutno. Wzięłam głęboki wdech, który miał mnie uspokoić.
-Obiecuję, że podejdę do tego najpoważniej jak potrafię.
-Serio? – nie krył swojego zdziwienia.
-Tak. – pokiwałam głową. Zatorski odetchnął głęboko i ponownie odpalił auto. Przez resztę drogi milczeliśmy a ja zastanawiałam się w co się wpakowałam. Paweł zdawał się być we mnie zakochany, co bardzo mnie dziwiło. Nie podobało mi się to. Byliśmy młodzi, więc mieliśmy czas na wszystko. Póki co chciałam stawiać na karierę. O rodzinie może pomyśli się potem. Oczywiście świadomość tego, że ktoś na ciebie czeka, gdy wrócisz z morderczego treningu jest kojąca, ale w naszym przypadku to nie mogłoby się udać, nawet jeśli oboje byśmy tego chcieli. Nam jest potrzebny ktoś kto będzie na miejscu, który jeśli będzie nas kochał to zaakceptuje nasz tryb życia/ My mijalibyśmy się, żyli obok siebie a nie razem. Zresztą po co ja gdybam? Ja się w nim raczej nie zakocham. Nie ma takiej opcji.
Mój towarzysz postawił samochód na parkingu przeznaczonym dla zawodników i spojrzał na mnie zawadiacko.
-Po co mnie tu przywiozłeś?
-Nie masz ochoty na meczyk?
-Nie.

-Będzie fajnie. – stwierdził, wysiadając z auta. Otworzył drzwi pasażera i podał mi dłoń, którą ujęłam. Obiecałam, nie?

od autorki: Chyba czeka nas dłuższa przerwa.  Czytam, czytam. tylko nie mam kiedy komentować. 

sobota, 5 października 2013

Rozdział 5

Położyła torby na blacie i oparła się o niego jak wcześniej libero. Ściągnęła brwi a ja czekałam na atak z jej strony.
-Melka, powiedz co jest między wami.
-Nic. – uparcie się wypierałam.
-Przyjeżdża po ciebie – zaczęła wyliczać na palcach – Przychodzi do ciebie i robi dla ciebie zakupy… - zamilkła na chwilę, co dało mi do myślenia.
-Ile słyszałaś?
-Wydzierałaś się tak, że słyszało cię pół bloku. – chwyciła butelkę z wodą i napiła się trochę. Czekałam na jej dalszy wywód. –Możesz mi powiedzieć o co chodzi?
-Ile słyszałaś? – drążyłam. Szczerze? Nie chciałam  mówić jej więcej niż trzeba. Przecież to wszystko i tak będzie historią.
-Papiery rozwodowe.
Zacisnęłam usta w cienką kreskę, mrużąc oczy. Lustrowałam wzrokiem kuchenne szafki, aby uniknąć wzroku środkowej.
-To jest tak tragiczne, że aż śmieszne. – westchnęłam.
-Jakoś nie widzę, żeby było ci do śmiechu. – usiadła na stole pokrytym kolorową ceratą.
-Jeden jedyny raz napoili mnie alkoholem i obudziłam się z Pawłem w łóżku a na palcu miałam obrączkę. – odważyłam się na spojrzenie na Olę, aby zobaczyć jej reakcję. Rozdziawiła usta i wytrze szyła oczy. Spodziewałam się tego.
-Bo ci mucha wleci.
-Ale… - powiedziała tylko.
-Nie musisz nic mówić.
-Melka… - zamilkła na chwile po czym dodała. –Musiała być niezła impreza.
-Olka!
-Mówiłam, że trzeba było mnie wziąć. – pokazała mi język a ja miałam ochotę strzelić zjawiskowego facepalma.
-Wtedy Kłos nie dostałby po mordzie, nie? – poruszyłam charakterystycznie brwiami.
-Nadęty bufon.
-Pozytywnie postrzelony.
-Brałabyś?
-Nie. – pokręciłam przecząco głową. –Nie odbijam koleżankom facetów.
-Nie jestem moim facetem. – prychnęła Ola nieco obrażona.
-To może masz ochotę na Pawła?
-Nie odbijam przyjaciółkom mężów. – wyszczerzyła się do mnie a ja ukryłam twarz w dłoniach. Melka, do cholery, coś ty narobiła? Aleksandra poklepała mnie po ramieniu.
-Ola…
-Zamierzacie spróbować?
-Nie! – zaprzeczyłam szybko. Może zbyt szybko. –Miesiąc temu naplułam mu w twarzy, bo się do mnie przystawiał a teraz miałabym  nim być?
-Wszystko się zmienia. – stwierdziła filozoficznie dziewczyna.
-Ty sobie to wyobrażasz? – palnęłam bez zastanowienia.
-No. – potrząsnęła chaotycznie głową. – Dwa małe Zatorki.
-Idź mi! – warknęłam poirytowana.
-Pasujecie do siebie. – zaszczebiotała moja towarzyszka. Miałam ochotę wyprosić ją ze swojego mieszkania, ale przecież była moją przyjaciółką. Nie mogłam tego zrobić. Nie chciałam. Bez względu jak bardzo mnie irytowała była ze mną od prawie siedmiu lat, wysłuchiwała moich żalów i znosiła egoistyczne zachowanie, pocieszała w zawodach miłosnych i obgadywała tych, którzy na to zasłużyli. Była daleko, ale i tak zawsze przy mnie. Wciąż dokładnie pamiętam jak obie dostałyśmy powołania. Nie mogłyśmy się do siebie dodzwonić przez godzinę, bo każda chciała drugiej powiedzieć o swoim szczęściu. Pamiętam jakby to było wczoraj.
-Mam zupełnie inny ideał faceta. – chciałam zakończyć ten temat, ale tak jak przewidziałam, nie udała mi się ta sztuka.
-Pieprz ideały i bierz co jest. – uśmiech nie schodził jej z lica. – Paweł jest przecież świetny. Czuły, opiekuńczy, zabawny na swój sposób i uparty. Do tego nawet przystojny.
-Dziewczyno…
-Meluś, zastanów się na sobą. – powiedziała śmiertelnie poważnie z gracją zeskakując ze stołu. Odprowadziłam ją wzrokiem a potem usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. 
Tak się zastanawiałam, co ona wyprawiała. Moje zachowanie też musiałam poddać analizie.
Relacje moje i libero odrobinę się ociepliły od momentu, w którym potraktowałam go źle. Niewiele, ale jednak. To jednak nie zmieniało faktu, że nadal mnie denerwował. Nie wiem czym, ale denerwował. Możliwe, że irytowało mnie jego podejście do całej sprawy. Jakby nie mógł dać sobie z tym spokoju i zapomnieć. Ja miałam taki zamiar, ale nie wiedziałam czego mam spodziewać się po Pawle Zatorskim.
A Ola? Co ona sobie wyobrażała? Miałam wrażenie, ze nic nie rozumie. Zresztą sama nic nie rozumiałam. Musiałam coś do niego czuć, niekoniecznie tą chorą nienawiść. Człowiek pijany jest przecież bardziej prawdomówny od człowieka w stanie trzeźwym. Może Sikorska znała mnie lepiej niż ja siebie?  Może owocowały te wszystkie spędzone wspólnie chwile i miliony wiadomości?
A to o czym mówiła moja przyjaciółka. Czyżbym nie zauważyła jak Agata do niego lgnie? Czyżbym była aż tak zajęta, że nie zauważyłam tego? Do cholery dzieliłyśmy szatnię! Tam wychodziły nawet tematy męskich członków naszych partnerów! Jakim cudem nie zauważyłam, że mówią o nim?! Pewnie dlatego, że jeszcze Agata nie była w temacie. W przeciwieństwie do mnie, chociaż tego nie pamiętałam.
Zbliżało się południe a ja praktycznie nie zmieniłam pozycji od wyjścia przyjaciółki. Siedziałam na tym przeklętym parapecie, racząc się łykami wody i ignorując ssanie w żołądku. Z zadumy wyrwało mnie walenie do drzwi. Kolejne dziś. Co ich wszystkich tak nagle do mnie nosiło?! Nagle przypomnieli sobie o Amelii Mazur! No dziękuję bardzo. Wolałam jak raz na ruski rok zjawiała się Ola i sprawdzała czy w lodówce coś jest.
-Otwarte! – ryknęłam poirytowana nie zmieniając pozycji nawet o centymetr. Nie wiedziałam kto to może być. Ewentualnie mógł to być Kuba Rozpruwacz i zrobić ze mną to, co robił z ofiarami na filmach. Ewentualnie. 
Jednak swym widokiem nie uraczył mnie ani wspomniany Kuba ani Batman ani nawet Pepe Pan Dziobak i Dundersztyc, toczący walkę. Był to tylko Paweł. Znowu. Czy on nie miał dość tej Łodzi?! Przecież podobno zamieszkiwał w Bełchatowie.
Oparł się o framugę tak jak jakiś czas temu i patrzył na mnie z dziwnym wyrazem, którego nie mogłam rozczytać.
-Czego?
-Miałaś jechać na zastrzyk. – zauważył. Wzruszyłam ramionami, zerkając na zegarek.
-Tylko po to tu jesteś?
-Jak widać przydaję się. – posłał mi uroczy uśmiech. Zagryzłam wargę od wewnątrz.
-Paweł…
-Ruszaj się. – nie dał mi dokończyć. –Zabieram cię gdzieś. – widział, ze chcę otworzyć usta, ale uciszył mnie gestem. –Wszystko wyjaśnię ci po drodze.
-Ja naprawdę nie…
-Nikt cię nie pyta o zdanie. – powiedział dość surowo. –Gdybym cię pytał to zapewne nie wpuściłabyś mnie do swojego mieszkania. – wyjaśnił już normalnym tonem. Niedbale wzruszyłam ramionami, kiwając twierdząco głową.
-A widzisz. – ukazał rząd prostych białych zębów. –Zbierajmy się. – oświadczył po chwili milczenia. Znów pokiwałam głową, udając się do sypialni aby założyć jakieś odpowiednie ubrania.

od autorki: Wybaczcie poślizg, ale gości mam -.-

piątek, 27 września 2013

Rozdział 4

Zmęczenie źle wpływało na mój sen. Kilkakrotnie we śnie zgięłam kolano przez co budziłam się, rzucając przekleństwami. Nie moja wina, że uwielbiałam spać w dziwnych pozycjach. Tak to było jeśli miało się wielkie a do tego praktycznie puste łóżko. Łóżko bez ukochanej osoby, która by je z tobą dzieliła.
Najlepiej śpi się z rana czego doświadczyłam dziś. Niestety nie dane było mi przebywać w krainie Morfeusza tyle ile mi się podoba, ponieważ obudził mnie dźwięk dzwonka. Osoba, która przyszła naciskała go bez przerwy, więc nie dane było mi jej zignorować. Powoli zebrałam się w sobie i wstałam z mojego wygodnego miejsca. Miałam w planie spędzić tam cały tydzień z przerwą na zastrzyki. Niestety pewien osobnik postanowił pokrzyżować mi plany. Po otworzeniu drzwi okazało się, ze tą osobą jest moja przyjaciółka, sto osiemdziesiąt sześć centymetrów pozytywnej energii i nieogarnięcia, Aleksandra Sikorska, która patrzyła na mnie oskarżycielsko.
-Czekałam na ciebie wczoraj. – oznajmiła, wkraczając w moje skromne progi. Odpowiedziałam jej przywitaniem.
-Gdzie się podziałaś? – rozsiadła się na krześle. – Chyba nie poszłaś pieszo, nie?
-Nie.
-To gdzie mi zniknęłaś? – wstała i zaczęła przeglądać moje szafki  poszukiwaniu herbaty. Wyjęła z pudełka w cytryny jedną saszetkę i wrzuciła do wysokiej szklanki. Nalała zimnej wody do czajnika a zaraz potem postawiła go na kuchence. Obserwowałam poczynania Olki, siedząc na swoim ulubionym miejscu czyli parapecie.
-Melka, nie denerwuj mnie.
-Paweł mnie odwiózł. – zaczęłam się przeciągać, gdyś środkowa zakłóciła mój poranny rytuał. – Zadowolona?
-Jest coś na rzeczy, nie?
-Zwariowałaś.
-Od nienawiści do miłości jeden krok. – wyszczerzyła się, zalewając sobie herbatę. –To, że jakoś nie bardzo się tolerowaliście nie wyklucza tego, że nagle zaczęliście pałać do siebie sympatią.
-Dostałaś piłką w głowę, nie?
-Agata się załamie jak się dowie. – usiadła na blacie. Było jej jednak niewygodnie, bo musiała się garbić, żeby nie zawadzić o szafki, więc zeskoczyła i usiadła na podłodze z kubkiem w ręku.
-Niby czym?
-No, że jest coś na rzeczy. – upiła łyk gorącego trunku. – Podkochiwała się w nim przecież.
-No to niech do niego startuje. – ostrożnie opuściłam parapet i pokuśtykałam do lodówki skąd wyciągnęłam wodę. –Ja jej nie bronię.
Nalałam zimnej cieczy do literatki i wróciłam na swoje miejsce. Olka wstała z podłogi, odstawiła trzymaną przez siebie rzecz i również otworzyła lodówkę. Czuła się jak u siebie. Wielu osobom by to przeszkadzało, ale nie mi. Często robiła dla mnie zakupy, bo sama nie miałam do tego głowy.
-Jak zwykle masz tylko światło w lodówce. – stwierdziła, kręcąc głową z dezaprobatą. –Zginiesz kiedyś , wiesz?
-Wypraszam sobie. – uniosłam dumnie głowę. –Była tam woda.
Parsknęłyśmy śmiechem. Przyjaciółka udała się do korytarza, rzucając uprzednio, że idzie zrobić dla mnie zakupy. Wspominałam, że jest kochana?
Trzaśnięcie drzwiami oznajmiło mi, że dziewczyna wyszła i znów zostałam sama. Jak ją znałam nie będzie jej przez godzinę albo i dużej. Ola była maniaczką zdrowej żywności a jedyny sklep, w którym robiła zakupy był na drugim końcu miasta. Mogłam, więc spokojnie się wyspać. Moja koleżanka mogła się spodziewać, że lodówka będzie świecić pustkami, więc powinna iść najpierw na zakupy jeśli miała taki kaprys. Przynajmniej bym się wyspała.
Postanowiłam siedzieć na parapecie okna do powrotu dziewczyny. Nic innego nie miałam do roboty. Kilkanaście minut bezczynnego siedzenia odczułam jak samotnie spędzone dwadzieścia cztery godziny. Wpatrywałam się w zegar, który minuta po minucie przesuwał swe wskazówki w prawo. Czternaście minut przed dziewiątą rozległo się walenie do drzwi. Znowu. Wyrwana z transu, zamrugałam gwałtownie. Sikorska ustanowiła chyba nowy rekord w robieniu zakupów.
-Otwarte!
Nie wiem dlaczego pukała. Wiedziała przecież, że drzwi nie są zamknięte. Chyba, ze to nie była ona. Na szaleńców było zbyt wcześnie, więc może ojciec. Pewnie już do niego dotarło, że ucierpiałam podczas wczorajszego spotkania. Jeszcze milion myśli przewinęło mi się przez głowę: mama, która się o mnie martwiła i brat, który rzucił wszystko i przyjechał sprawdzić, co  ze swoją małą siostrzyczką nim ujrzałam Zatorskiego. Rozdziawiłam usta, a on oparł się o framugę drzwi z reklamówką z Biedronki w jednej z rąk.
-Nie boisz się, że cię ktoś napadnie? – zmrużył oczy, wpatrując się we mnie.
-Czekam na kogoś.
-Nie w porę? – zapytał. –Randka od rana? Zdradzasz mnie po tygodniu małżeństwa?
-Mam nadzieję, ze szybko biegasz, bo jakbym mogła to bym cię tak sprała, że mógłbyś zapomnieć o siatkówce do końca życia. – groźba z moich ust. Dobre sobie. Przecież, cytując Piotra, jestem aniołem, ale spadłam z nieba.
-Wzajemnie.
-Czego chcesz?
-Pomyślałem sobie, że możesz czegoś potrzebować i zrobiłem zakupy.  – zrobił parę kroków i postawił przytaszczoną przez siebie torbę na blacie.
-Jakie nagłe zainteresowania moją osobą. – powiedziałam z nutką ironii w głosie. Spojrzał na mnie uważnie, ale nie powiedział nic.
-Na kogo czekasz?
-Na swojego kochanka, który zrobi na mnie zakupy po upojnej nocy. – wypaliłam bez zastanowienia.
-Jasne. – prychnął w odpowiedzi. –Kłamiesz.
-Co tu robisz?
-Chciałem porozmawiać, ale jak widać nie jesteś w humorze. – oparł się o blat i założył ręce na piersiach. Co oni mieli z molestowaniem moich szafek?
-Żebyś wiedział, ze nie jestem. – warknęłam, zaciskając dłonie w pieści. –Tez byś nie był, gdyby napieprzało cię kolano a sens twojego życia został ci odebrany na jakiś czas.
-To tylko tydzień.
-O tydzień za dużo. – westchnęłam spokojniej. – Załatwiłeś formalności?
-W poniedziałek wszystko będzie jasne.
-To dobrze. – upiłam łyk wody z butelki. –Spokój święty.
-Tak. – pokiwał wolno głową. Jego wzrok utkwiony był w zdjęcie wiszące centralnie naprzeciw niego. –To ty? – podszedł do niego bliżej. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Zatorski przyglądał się zdjęciu z Olką, która zostało zrobione cztery lata temu w Peru. Miałam pełno pryszczy, krótkie sterczące na wszystkie strony włosy i wielką szramę na policzku, która swoim paznokciem zafundowała mi jedna z Niemek po meczu grupowym. Nie moja wina, ze doszło do rękoczynów, bo nazwała mnie beztalenciem.
-Moja siostra bliźniaczka.
-Zmieniłaś się. – omiótł mnie wzorkiem od góry do dołu jakby mnie oceniał. Miałam ochotę go uderzyć. Było to nieprzyjemne uczucie. Nie odpowiedziałam mu na to stwierdzenie.
-A to na policzku to, co?
-Pamiątka od Hippe. – skrzywiłam się na wspomnienie tej dziewczyny. –Nie bardzo się polubiłyśmy. Za brzydala i beztalencie złamałam jej nos.
-Ostro. – podrapał się po podbródku. –Ona wcale ładna nie jest.
-Jak się ma brata, który trenuje boks to się wie. – wzruszyłam ramionami, zakładając zdrową nogę na chorą.
-Mam się bać? – zmarszczył brwi jakby sam miał sobie odpowiedzieć na to pytanie.
-Jak uważasz.
-Porozmawiamy?
-Przecież rozmawiamy. – zauważyłam błyskotliwie. Zatorski pokręcił głową z dezaprobatą.
-Chciałbym porozmawiać o tym, co się wtedy stało… - zaczął niepewnym głosem, wlepiając we mnie swoje paczadła. -O ślubie.
-Po co? – uniosłam brew. – Podpiszmy papiery rozwodowe i koniec. Wróćmy do poprzednich relacji. – skupiłam swój wzrok wyłącznie na nim, szukając oznak zgody z moimi słowami.

Nie odpowiedział. Patrzyliśmy głęboko w swoje oczy. Przerwało nam dopiero chrząknięcie. Paweł bez słowa opuścił moje mieszkanie, trzaskając drzwiami a Ola patrzyła na mnie pytająco z zakupami w ręku. Ciekawe ile słyszała? 

od autorki: Tak ogólnie to to opowiadanie dawno się wymknęło spod kontroli. :P Chyba o tym wspominałam, nie?