piątek, 27 września 2013

Rozdział 4

Zmęczenie źle wpływało na mój sen. Kilkakrotnie we śnie zgięłam kolano przez co budziłam się, rzucając przekleństwami. Nie moja wina, że uwielbiałam spać w dziwnych pozycjach. Tak to było jeśli miało się wielkie a do tego praktycznie puste łóżko. Łóżko bez ukochanej osoby, która by je z tobą dzieliła.
Najlepiej śpi się z rana czego doświadczyłam dziś. Niestety nie dane było mi przebywać w krainie Morfeusza tyle ile mi się podoba, ponieważ obudził mnie dźwięk dzwonka. Osoba, która przyszła naciskała go bez przerwy, więc nie dane było mi jej zignorować. Powoli zebrałam się w sobie i wstałam z mojego wygodnego miejsca. Miałam w planie spędzić tam cały tydzień z przerwą na zastrzyki. Niestety pewien osobnik postanowił pokrzyżować mi plany. Po otworzeniu drzwi okazało się, ze tą osobą jest moja przyjaciółka, sto osiemdziesiąt sześć centymetrów pozytywnej energii i nieogarnięcia, Aleksandra Sikorska, która patrzyła na mnie oskarżycielsko.
-Czekałam na ciebie wczoraj. – oznajmiła, wkraczając w moje skromne progi. Odpowiedziałam jej przywitaniem.
-Gdzie się podziałaś? – rozsiadła się na krześle. – Chyba nie poszłaś pieszo, nie?
-Nie.
-To gdzie mi zniknęłaś? – wstała i zaczęła przeglądać moje szafki  poszukiwaniu herbaty. Wyjęła z pudełka w cytryny jedną saszetkę i wrzuciła do wysokiej szklanki. Nalała zimnej wody do czajnika a zaraz potem postawiła go na kuchence. Obserwowałam poczynania Olki, siedząc na swoim ulubionym miejscu czyli parapecie.
-Melka, nie denerwuj mnie.
-Paweł mnie odwiózł. – zaczęłam się przeciągać, gdyś środkowa zakłóciła mój poranny rytuał. – Zadowolona?
-Jest coś na rzeczy, nie?
-Zwariowałaś.
-Od nienawiści do miłości jeden krok. – wyszczerzyła się, zalewając sobie herbatę. –To, że jakoś nie bardzo się tolerowaliście nie wyklucza tego, że nagle zaczęliście pałać do siebie sympatią.
-Dostałaś piłką w głowę, nie?
-Agata się załamie jak się dowie. – usiadła na blacie. Było jej jednak niewygodnie, bo musiała się garbić, żeby nie zawadzić o szafki, więc zeskoczyła i usiadła na podłodze z kubkiem w ręku.
-Niby czym?
-No, że jest coś na rzeczy. – upiła łyk gorącego trunku. – Podkochiwała się w nim przecież.
-No to niech do niego startuje. – ostrożnie opuściłam parapet i pokuśtykałam do lodówki skąd wyciągnęłam wodę. –Ja jej nie bronię.
Nalałam zimnej cieczy do literatki i wróciłam na swoje miejsce. Olka wstała z podłogi, odstawiła trzymaną przez siebie rzecz i również otworzyła lodówkę. Czuła się jak u siebie. Wielu osobom by to przeszkadzało, ale nie mi. Często robiła dla mnie zakupy, bo sama nie miałam do tego głowy.
-Jak zwykle masz tylko światło w lodówce. – stwierdziła, kręcąc głową z dezaprobatą. –Zginiesz kiedyś , wiesz?
-Wypraszam sobie. – uniosłam dumnie głowę. –Była tam woda.
Parsknęłyśmy śmiechem. Przyjaciółka udała się do korytarza, rzucając uprzednio, że idzie zrobić dla mnie zakupy. Wspominałam, że jest kochana?
Trzaśnięcie drzwiami oznajmiło mi, że dziewczyna wyszła i znów zostałam sama. Jak ją znałam nie będzie jej przez godzinę albo i dużej. Ola była maniaczką zdrowej żywności a jedyny sklep, w którym robiła zakupy był na drugim końcu miasta. Mogłam, więc spokojnie się wyspać. Moja koleżanka mogła się spodziewać, że lodówka będzie świecić pustkami, więc powinna iść najpierw na zakupy jeśli miała taki kaprys. Przynajmniej bym się wyspała.
Postanowiłam siedzieć na parapecie okna do powrotu dziewczyny. Nic innego nie miałam do roboty. Kilkanaście minut bezczynnego siedzenia odczułam jak samotnie spędzone dwadzieścia cztery godziny. Wpatrywałam się w zegar, który minuta po minucie przesuwał swe wskazówki w prawo. Czternaście minut przed dziewiątą rozległo się walenie do drzwi. Znowu. Wyrwana z transu, zamrugałam gwałtownie. Sikorska ustanowiła chyba nowy rekord w robieniu zakupów.
-Otwarte!
Nie wiem dlaczego pukała. Wiedziała przecież, że drzwi nie są zamknięte. Chyba, ze to nie była ona. Na szaleńców było zbyt wcześnie, więc może ojciec. Pewnie już do niego dotarło, że ucierpiałam podczas wczorajszego spotkania. Jeszcze milion myśli przewinęło mi się przez głowę: mama, która się o mnie martwiła i brat, który rzucił wszystko i przyjechał sprawdzić, co  ze swoją małą siostrzyczką nim ujrzałam Zatorskiego. Rozdziawiłam usta, a on oparł się o framugę drzwi z reklamówką z Biedronki w jednej z rąk.
-Nie boisz się, że cię ktoś napadnie? – zmrużył oczy, wpatrując się we mnie.
-Czekam na kogoś.
-Nie w porę? – zapytał. –Randka od rana? Zdradzasz mnie po tygodniu małżeństwa?
-Mam nadzieję, ze szybko biegasz, bo jakbym mogła to bym cię tak sprała, że mógłbyś zapomnieć o siatkówce do końca życia. – groźba z moich ust. Dobre sobie. Przecież, cytując Piotra, jestem aniołem, ale spadłam z nieba.
-Wzajemnie.
-Czego chcesz?
-Pomyślałem sobie, że możesz czegoś potrzebować i zrobiłem zakupy.  – zrobił parę kroków i postawił przytaszczoną przez siebie torbę na blacie.
-Jakie nagłe zainteresowania moją osobą. – powiedziałam z nutką ironii w głosie. Spojrzał na mnie uważnie, ale nie powiedział nic.
-Na kogo czekasz?
-Na swojego kochanka, który zrobi na mnie zakupy po upojnej nocy. – wypaliłam bez zastanowienia.
-Jasne. – prychnął w odpowiedzi. –Kłamiesz.
-Co tu robisz?
-Chciałem porozmawiać, ale jak widać nie jesteś w humorze. – oparł się o blat i założył ręce na piersiach. Co oni mieli z molestowaniem moich szafek?
-Żebyś wiedział, ze nie jestem. – warknęłam, zaciskając dłonie w pieści. –Tez byś nie był, gdyby napieprzało cię kolano a sens twojego życia został ci odebrany na jakiś czas.
-To tylko tydzień.
-O tydzień za dużo. – westchnęłam spokojniej. – Załatwiłeś formalności?
-W poniedziałek wszystko będzie jasne.
-To dobrze. – upiłam łyk wody z butelki. –Spokój święty.
-Tak. – pokiwał wolno głową. Jego wzrok utkwiony był w zdjęcie wiszące centralnie naprzeciw niego. –To ty? – podszedł do niego bliżej. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Zatorski przyglądał się zdjęciu z Olką, która zostało zrobione cztery lata temu w Peru. Miałam pełno pryszczy, krótkie sterczące na wszystkie strony włosy i wielką szramę na policzku, która swoim paznokciem zafundowała mi jedna z Niemek po meczu grupowym. Nie moja wina, ze doszło do rękoczynów, bo nazwała mnie beztalenciem.
-Moja siostra bliźniaczka.
-Zmieniłaś się. – omiótł mnie wzorkiem od góry do dołu jakby mnie oceniał. Miałam ochotę go uderzyć. Było to nieprzyjemne uczucie. Nie odpowiedziałam mu na to stwierdzenie.
-A to na policzku to, co?
-Pamiątka od Hippe. – skrzywiłam się na wspomnienie tej dziewczyny. –Nie bardzo się polubiłyśmy. Za brzydala i beztalencie złamałam jej nos.
-Ostro. – podrapał się po podbródku. –Ona wcale ładna nie jest.
-Jak się ma brata, który trenuje boks to się wie. – wzruszyłam ramionami, zakładając zdrową nogę na chorą.
-Mam się bać? – zmarszczył brwi jakby sam miał sobie odpowiedzieć na to pytanie.
-Jak uważasz.
-Porozmawiamy?
-Przecież rozmawiamy. – zauważyłam błyskotliwie. Zatorski pokręcił głową z dezaprobatą.
-Chciałbym porozmawiać o tym, co się wtedy stało… - zaczął niepewnym głosem, wlepiając we mnie swoje paczadła. -O ślubie.
-Po co? – uniosłam brew. – Podpiszmy papiery rozwodowe i koniec. Wróćmy do poprzednich relacji. – skupiłam swój wzrok wyłącznie na nim, szukając oznak zgody z moimi słowami.

Nie odpowiedział. Patrzyliśmy głęboko w swoje oczy. Przerwało nam dopiero chrząknięcie. Paweł bez słowa opuścił moje mieszkanie, trzaskając drzwiami a Ola patrzyła na mnie pytająco z zakupami w ręku. Ciekawe ile słyszała? 

od autorki: Tak ogólnie to to opowiadanie dawno się wymknęło spod kontroli. :P Chyba o tym wspominałam, nie? 

piątek, 20 września 2013

Rozdział 3

Zatorski nie odzywał się od pięciu dni. Zdążyłam o wszystkim zapomnieć. Schowałam obrączkę głęboko do szuflady i nie przejmowałam się niczym. Gotowałam podrzędne obiady bez żadnych wartości odżywczych, chodziłam do fizjoterapeuty, bo kolano odmawiało współpracy i raz dziennie stawiałam się na hali by odbyć dwugodzinny trening, na który po raz pierwszy w życiu nie miałam najmniejszej ochoty. Wieczorami siadałam z książką albo chodziłam do pani Ani, która była samotną staruszką zajmującą mieszkanie pode mną. Lubiłam wysłuchiwać jak opowiada o życiu.
Zdążyłam zapomnieć, że niedługo będę rozwódką. Dwadzieścia jeden lat i rozwód. Nieźle, prawda?
Przyrzekłam sobie, że więcej na imprezę nie pójdę.
Ola była moją najlepszą przyjaciółką. Zauważała, że coś jest nie tak, ale nie drążyła tematu. Wiedziała, że nie lubię rozmawiać o uczuciach. Tak, byłam mało uczuciowa. Urodzinowe życzenia wymagały ode mnie nie lada poświęcenia, nie mówiąc już Dniu Matki i Dniu Ojca.
Ból sprawiał, że na mojej twarzy pojawiał się grymas. Zaciskałam jednak zęby i grałam dalej, bo mecz z Siódemką sam się nie wygra. Każda musiała dać coś od siebie. Mimo słabszej dyspozycji w ciągu kilku ostatnich dni trener postawił na mnie. 
Niestety spotkanie się przeciągało, moja skuteczność spadła gwałtownie a ból stawał się nie do wytrzymania. Podczas przerwy technicznej w czwartym secie miałam powiedzieć trenerowi, że nie dam już rady, ale nie zdążyłam. Zostałam zatrzymana na pojedynczym bloku od którego odbiłam się jak do ściany. Upadłam na cztery litery, czując jakby ktoś ucinał moją prawą nogę. Kolano przeszył ból.
Zacisnęłam zęby, uderzając pięścią w parkiet. Cholerna męka. Czułam zbierające się łzy pod ociężałymi powiekami. Zdawało mi się, że wylądowałam w innym świecie. Nie docierały do mnie odgłosy kibiców ani słowa Oli i Agaty, które próbowały pomóc mi wstać. Docierało do mnie tylko jedno. Ból. Ból tak wielki, że miałam ochotę umrzeć.
-Melka, słyszysz mnie? – lekarz zaglądał mi prosto w oczy a fizjoterapeuta spryskiwał kolano. Niemrawo pokiwałam głową.
-Boli.
Ciepłe dłonie badające strukturę bolącego miejsca sprawiały, że miałam ochotę zacząć krzyczeć. Nie dałam się jednak. Nie mogłam się poddać przy kibicach, nie mogłam pozwolić, żeby moja drużyna widziała, ze cierpię. Mieli zwyciężyć, a nie przejmować się mną.
Wygrana dotarła do mnie dopiero, gdy Ola poczochrała moje włosy. Usiadła obok mnie. Czułam jak wpatruje się intensywnie w obandażowaną część ciała.
-Twierdzą, że nadwyrężone, ale zaraz zabierają mnie na badania.
-Od dawna cię bolało?
-Parę dni. – rzuciłam niedbale, wzruszając ramionami. - Jak rozmasowali to przestawało.
Spojrzałam na Aleksandrę, która już stała i gestykulowała z kimś zawzięcie. Nie miałam ochoty sprawdzać o co chodzi. Nie byłam w nastroju.
-To chyba do ciebie. – posłała mi delikatny uśmiech i oddaliła się. Wbiłam wzrok w parkiet, nie sprawdzając o kogo chodzi. Podejrzewałam ojca, który zrobił mi niespodziankę i urwał się z zawziętego komentowania meczów w tym tygodniu.
Wielkie dłonie zakryły moje oczy a ja zupełnie nie wiedziałam kto to. Nie znałam faktury kończyn górnych owego osobnika.
-Daj spokój.
Dłonie posłusznie zniknęły  a ich właściciel, wydając z siebie długie westchnienie, opadł na miejsce, która przed chwilą zajmowała Sikorska.
-Przykro mi.
-Przecież nie urwało mi nogi i będę mogła nadal grać. – odpowiedziałam z jadem. –Co tu robisz? – obdarzyłam go przelotnym spojrzeniem.
-Przyszedłem pokibicować swojej żonie. – dał mi sójkę w bok, uśmiechając się od ucha do ucha.
-Cicho! – syknęłam. –Jeszcze ktoś usłyszy.
-I tak będą plotkować, bo siedzę sobie z tobą. – stwierdził, klepiąc mnie po zdrowej nodze. Uderzyłam go w dłoń, którą przyłożył do klatki piersiowej i znów syknął ała
-Ranisz jedne z najcenniejszych rączek Polskiej Siatkówki, które potrafią zdziałać cuda. – zrobił przy tym taką minę, że od razu poweselałam. Śmiać mi się chciało z Zatorskiego jak jeszcze nigdy. No dobrze. Czasem się z niego nabijałam, bo nie bardzo go lubiłam. Powód? Zawsze jakiś się znajdzie.  Tym razem mój śmiech był uzasadniony.
-Nie pochlebiaj sobie.
-Melka, nie rań mnie. – złożył usta w dzióbek przez co zaniosłam się głośnym śmiechem.
-Muszę iść. – podniosłam się, ale zaraz skrzywiłam się i usiadłam z powrotem, bo ból stał się nie do wytrzymania. Syknęłam cicho.
-Chodź. – Paweł stał i wyciągał dłoń w moim kierunku. Patrzyłam na niego niepewnie. –Sama raczej nie zajdziesz daleko.
Zrezygnowana podałam mu dłoń. Ponownie wstałam a Zatorski objął mnie w pasie, kładąc jedną moją rękę na swój kark. Nadal bolało, gdy szłam podtrzymywana, ale dało się znieść.
-Może na ręce? – zapytał po kilku metrach, kiedy syknęłam stając na pierwszym stopniu schodów. Czułam, że może być to coś poważniejszego niż zwykłe przeciążenie. Odgoniłam od siebie negatywne myśli. Spojrzałam na niego jak na debila, więc nie drążył tematu. Wolno pokonaliśmy kilkanaście schodów. Wskazałam mu głową kierunek, bo stanął zdezorientowany rozglądając się wokół. Mimo, ze grał tu już wiele razy teraz nie wiedział gdzie ma iść.
-Melka, szukałem cię. – Piotr wyłonił się zza rogu i uśmiechnął się lekko. Niedawno skończył medycynę i był asystentem naszego lekarza. Można było scharakteryzować go jako przystojnego. Na pewno był bardziej w moim guście niż chłopak obok. Miał przydługawe ciemne włosy i niebieskie oczy. Koszulka opinała muskularny tors. Kwestią niepodważalną było to, że klatka piersiowa reprezentacyjnego libero była o wiele bardziej umięśniona. To jednak się nie liczyło. Ciemna karnacja nadawała mu  wygląd Latynosa. Należał również do grona facetów wyższych od mojego towarzysza.
-Idę przecież.
-Marian się niecierpliwi. – podszedł bliżej i omiótł libero nieprzyjemnym spojrzeniem.
-Dzięki, Pawełku. – zwróciłam się do zielonookiego. – Dalej poradzę sobie sama.
-Na pewno?
-Tak. – odparłam a Paweł zdjął rękę z mojej talii. Jego miejsce zajął Piotrek. Pomógł mi udać się do gabinetu  gdzie oczekiwał na mnie doktor. Posadzono mnie na kozetce i zajęto się badaniami.
Po ponad godzinie mogłam opuścić pomieszczenie z zaleceniami oszczędzania się przez tydzień. Na siedem dni zostaje zawieszona wszelka aktywność fizyczna, będą dawali mi zastrzyki i obserwowali czy ból znika. To jednak nie było nic groźnego.
-Masz czym wrócić? – dopytywał Ziarnecki kiedy wychodziłam. Pokiwałam głową, tłumacząc, że najprawdopodobniej Ola jeszcze siedzi w szatni to mnie podwiezie.
Dostałam kule od swojego opiekuna medycznego, ale miałam problem z chodzeniem o nich. Stałam na środku holu i zastanawiałam się jak mam dotrzeć do szatni. Na co dzień skakałam, biegałam, atakowałam i przyjmowałam a chodzenie o tych przeklętych szczudłach stanowiło dla mnie wielki problem. Chodzenie bez nich w chwili obecnej również nie było najlepszym pomysłem.
-Odwiozę cię. – bełchatowski libero znów pojawił się obok mnie. Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam na niego, ściągając brwi w konsternacji.
-Co ty tu jeszcze robisz?
-Tak sobie czekam aż moja żona wyjdzie z tego przeklętego gabinetu i będę mógł zaoferować wybawienie. – ukłonił się lekko a ja parsknęłam śmiechem.
-Nie jesteś normalny.
-To zaszczyt usłyszeć taki komplement z twojej strony. – uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Idziemy?
Skinęłam głową, czując, że nie da się spławić. Nie miałam sił na kłótnie po dzisiejszym dniu. Ból w kolenie zelżał, więc mogłam iść udając, że wiem jak chodzi się o tych kulach. Zatorski od razu to zauważył i zaśmiał się tak głośno, że sprzątaczka obdarzyła go morderczym spojrzeniem.
-To dobrze, że kule są ci obce.
-To tylko tydzień. – powiedziałam cicho. –Mam tydzień wolnego na kurowanie, a potem wszystko ma być dobrze.
-Cieszę się, że to nic poważnego.
-Ja też.
Między nami zapanowała krępująca cisza. Trwała ona przez kilka długich chwil, bo poruszaliśmy się tempem żółwia. Nie było mnie stać na więcej. Paweł dostosował się do mojej prędkości. Dotarliśmy do jego Audi zaparkowanego  niedaleko wejścia. Otworzył mi drzwi pasażera a kule wylądowały w bagażniku. Zajął swoje miejsce, odpalił auto i włączył radio, gdzie rozległa się stara piosenka zespołu IRA, która nosiła tytuł Nadzieja.
-Słuchasz tego? – nie kryłam zdziwienia
-Wiem, ze prawie starsze ode mnie, ale lubię ten zespół. – uciekł wzorkiem w bok.

-Ja też. – na mej twarzy pojawił się uśmiech. Zaczęłam śpiewać z zespołem. Nie rozmawialiśmy, tylko wspólnie wydzieraliśmy się do różnych piosenek wydobywających się z  pawłowego radia. Potem odprowadził mnie pod same drzwi i odszedł nie czekając aż wejdę albo mu podziękuję. Odszedł bez jakiegokolwiek słowa.

Od autorki: Jestem jak Melka. Uwielbiam mieć poukładane życie i coś nieplanowego mnie dobija. Przecież zauroczenia/zadłużenia/zakochania czy co to tam jest w tym moim przypadku nie da się zaplanować.  W sumie ten rozdział jest jeszcze dobry. Następne to już dno. Kocham was, wiecie? I ciesze się, że jesteście :) 

piątek, 13 września 2013

Rozdział 2

Nie mogłam się skupić.
Każde przyjęcie okazywało się jedną wielką klapą, bo piłka odbijała się ode mnie jak od ściany a ataki zostały hamowane przez szczelny blok koleżanek lub latały po autach. Każde słowa reprymendy od koleżanek lub trenera jednym uchem wpadały, drugim wypadały. Moje myśli krążyły wokół jednego: jak mogłam tak się upić, żeby wyjść za Zatorskiego? Kto nam w ogóle udzielił ślubu? Kto był tak niedorozwinięty? Kto?!
-Amelia, wszystko gra? – Ola usiadła obok mnie. Pokiwałam głową, uśmiechając się lekko.
-Jakoś nigdy nie założyłam ci trzech czap z rzędu. – wzruszyła ramionami.
-Spadek formy.
-Tak nagły? – dociekała dalej.
-Jeny. – jęknęłam. – Dałam się upić Winiarskiemu, pasi?
-I mnie nie zabrałaś? – zasmuciła się środkowa.
-Uwierz mi, że przydałabyś się wczoraj. – mruknęłam cicho. Wstałam z niebieskiego krzesełka i spojrzałam na czarnowłosą. Wyszczerzyła się w odpowiedzi, odbijając Mikasę.
-Tylko nie mów nikomu. – zastrzegłam. Aleksandra „zakluczyła” sobie usta i wrzuciła klucz. Posłałam jej nikły uśmiech i udałam się do szatni. Sprawdziłam swoją Nokię. Znajdowała się na niej jedna nieodczytana wiadomość. Przyłożyłam palec do koperty i otworzyła się wiadomość od Zatorskiego.
Cześć, żoneczko moja ukochana i póki co jedyna :* Nie widziałem cię raptem parę godzin a już tęsknię :D Wyobraź sobie, że popytałem trochę i znam szczegóły naszego „cudownego” ślubu. Wpadnę koło osiemnastej to ci wszystko opowiem. Zrób dobra kolację, bo będę umierać z głodu. Do zobaczenia, Amelko :*
Miałam ochotę cisnąć telefon przed siebie i udusić autora wiadomości, ale nie miałam go pod ręką natomiast komórki było mi szkoda. Gdyby teraz Paweł tu był przysięgam, że jego życie wisiałoby na włosku.
-Wszystko dobrze? – zainteresowała się Agata, widząc moją nieciekawą minę.
-Tak.
Dlaczego nagle wszyscy zainteresowali się moim życiem? Nie mają własnego?
Wystukałam krótkie: Bardzo śmieszne. Wzięłam swoje rzeczy i ruszyłam pod prysznic.
Do domu wróciłam tuż przed siedemnastą i usiadłam na łóżku, zastanawiając się jakie to nowinki ma dla mnie bełchatowski libero. Nie minęło kilkanaście minut, a zabrzmiał charakterystyczny dźwięk dzwonka. Nie zdążyłam dojść do żadnych wniosków, nie zdążyłam nawet posprzątać.
Ślamazarnie powędrowałam do drzwi i wpuściłam przybysza do środka. Zatorski uśmiechnął się od ucha do ucha, wszedł do korytarza i miał zamiar pocałować mnie w usta. Skończyło się na zamiarach, bo wymierzyłam mu soczyste uderzenie w policzek, który szybko pokrył się czerwienią. Dotknął dłonią tego miejsca i zmarszczył brwi, pyszcząc ciche ała.
-Tak się wita?
-Nie masz prawa mnie całować. – warknęłam, udając się w kierunku kuchni. Po odgłosach wnioskowałam, że poszedł za mną. Rozsiadłam się na parapecie i spojrzałam wyczekująco na Pawła, który usiadł na krześle. Powtórzyła się sytuacja z rana.
-Słucham.
-Nie mów słucham, bo cię wyrucham.
-Gratulacje. – zirytowałam się, odgarniając włosy. – Rymowanki z przedszkola. Sześciolatek jest mądrzejszy od ciebie.
-No weź. – uśmiechnął się w jego mniemaniu rozbrajająco. –Do którego momentu pamiętasz?
-Obłapiający mnie Kłos. – skrzywiłam się na wspomnienie Karola, który już dawno stracił kontakt z rzeczywistością.
-Wrona mi powiedział, że pozazdrościłem mu… - wydawało mi się, ze się zarumienił a może to była wina zaczerwienionego policzka. Nie wiem. – Kazałem mu spadać i zająłem jego miejsce… - zawiesił głos. Patrzyłam na niego wyczekująco.
-No…
-Dobrze nam szło według naszego drogiego kapitana Wrony.
-Nie wierzę. – jęknęłam. –Nie wierzę, że mnie obmacywałeś.
-Z poranka wynika, że robiłem też coś innego. – zauważył błyskotliwie. Ściągnęłam laczka i wycelowałam nim w głowę libero, ale ten się uchylił i mój but wylądował na kuchence, na której na szczęście nic się nie gotowało.
-Winiar palnął coś, że seks przedmałżeński to grzech, więc zaproponowałem szybki ślub, żeby nie grzeszyć. – tym razem naprawdę się zaczerwienił. Wiedziałam! Wiedziałam od samego początku, że ten pomysł nie był mojego autorstwa. Jednak trochę siebie znałam.
-Wiedziałam. – szepnęłam. – Jak mogłam się na to zgodzić…
-Podobno byłaś cała happy.
-Jaaasneee.
-Alkohol zmienia człowieka.
-Co było dalej? – wbiłam wzrok w paznokcie stopy pomalowane na zielono.
-Okazało się, że Wlazły ma kumpla w urzędzie stanu cywilnego i Winiar z Mańkiem robili za świadków na cudnej uroczystości. – nie szczędził sarkazmu.
-Wczoraj Amelia Mazur, dziś Amelia Zatorska.
-Bardzo ładne nazwisko. – wyszczerzył się. Dlaczego on traktował to jak jakiś żart? Ta sprawa była bardzo poważna. Już zawsze miał być rozwodnikiem, a ja rozwódką.
-Kiedy załatwisz formalności?
-Prawnik mi powiedział, że spróbuje załatwić to jak najszybciej, ale nie podał daty. W najbliższych dniach będziemy podpisywać pozew. – informował mnie.
-Byle jak najszybciej.
-Związek ze mną to największy błąd w twoim życiu, nie? – mówił bezbarwnym tonem. – Błąd w poukładanym życiu Amelii Mazur, która chce robić wielką karierę. Może to przeznaczenie?
-Masz rację. – zacisnęłam usta w cienką linię. – Błąd. Błędem było ulegnięcie Winiarskiemu. Błędem był cały wczorajszy wieczór i noc.
-Zawsze mi się podobałaś. – wypalił ni z gruszki ni  pietruszki.  Uśmiechnął się przy tym cwaniacko a jego oczy przeszywały mnie na wskroś. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
-W moim poukładanym życiu nie ma miejsca dla facetów.
-Zdążyłem zauważyć. – wycedził. Jego mina już nie była taka wesoła. Nie miała tego uroku. Wy6dawał się zasmucony.
-Nie jesteś w moim typie. – poniekąd nie kłamałam, bo z wszystkich Bełchatowian podobał mi się tylko Wrona.
-Jaki jest twój typ?
Zastanowiłam się nad jego pytaniem przez dłuższą chwilę. Chyba nie znałam na nie odpowiedzi, ale jakoś musiałam z tego wybrnąć.
-Wysoki. – Paweł wypiła dumnie pierś. –No co? Mam metr osiemdziesiąt. Facet musi być wyższy.
-Jestem wyższy.
-Prawie nie widać. – odgryzłam się – Igła pasowałby lepiej.
-Igła jest twoim ideałem? – oczy prawie wyszły mu z orbit.
-A czemu by nie? – uniosłam brwi. – Chciałabym mieć faceta z takim charakterem. Reszta tak naprawdę się nie liczy.
-Ale Igła? – nie mógł tego przetrawić. Wszyscy wiedzieli, że Paweł i Krzysiek byli jak ogień i woda. Możliwe, że sympatią do siebie również nie pałali.
-No Igła. – przytaknęłam, uśmiechając się lekko. – Tyle, że trafienie na takiego to jak wygrana w totka.
-Racja. Drugiego tak specyficznego człowieka to chyba nie ma.
-A jaki jest twój ideał? – skoro powiedziałam mu, że chciałabym spotkać takiego mężczyznę jak Krzysztof Ignaczak to miałam prawo dociekać jaką dziewczynę chciałby spotkać podobno naturalny następca Krawca.
-Nie mam. – wzruszył ramionami. – Musi mieć to coś w sobie, co mnie urzeknie.
-Czym jest to coś?
-Piernik go wie. – wstał  z zajmowanego miejsca. Po jego ruchach widziałam, że chce się do mnie zbliżyć, ale ostatecznie zaniechał tego pomysłu. –Pójdę już. Cześć.
Spojrzał na mnie przez chwilę, po czym ruszył do wyjścia.
-Do zobaczenia. – rzuciłam za nim.

 od autorki: Pomyliła mi się liczba przy rozdziale jak informowałam. Wybaczcie mi to, ale jestem pieruńsko zmęczona tym wstawaniem.  


piątek, 6 września 2013

Rozdział 1

Siedzenie przy stole i próbowanie dojść do tego co wczoraj zaszło nie było przyjemną czynnością.
Po założeniu koszulki Budowlanych i krótkiej toalecie wylądowałam w kuchni, gdzie Paweł zrobił dwie mocne kawy. Zmagałam się w bólem głowy, który zapewne był objawem kaca mordercy. Dodatkowo diabelnie chciało mi się pić, co udowodniłam wypijając wyciągniętą z lodówki butelkę wody. Mój żołądek nie zniósł tego najlepiej.
Ku mojemu zdziwieniu nie miałam w lodówce tylko światła. Znalazł się ser żółty, którego byłam maniaczką i jakaś podrzędna szynka, co pewnie nigdy na oczy prawdziwego mięsa nie widziała. W milczeniu robiłam kanapki, czując na sobie przenikliwe spojrzenie bełchatowskiego libero.
Wręcz rzuciłam talerz na stół i usiadłam na parapecie, wbijając wzrok w kubek z gorącą cieczą, który chwilę wcześniej podał mi mój towarzysz. Czy ktoś mi może powiedzieć co wczoraj zaszło?!
-Chyba musimy porozmawiać.
-Chciałabym wiedzieć co się wydarzyło wczoraj. – upiłam łyk napoju, krzywiąc się przy tym lekko. Nie spodziewałam się, że będzie takie gorące.
-Za dużo alkoholu. – stwierdził, biorąc kanapkę z serem.
-No co ty.
-To nie moja wina. – stwierdził siatkarz, wywracając oczami.
-A może moja, co?!
-Może. – wzruszył ramionami. – Czym ty się denerwujesz, co?
-Tym, że jakimś cudem mam obrączkę na palcu?! – krzyknęłam, mając ochotę się rozpłakać. To nie tak miało wyglądać, ba to nawet nie miało się zdarzyć. Miałam być starą panną do końca życia, tak miało być wygodniej. Czasem brałam pod uwagę życie na kocią łapę, ale to i tak miało być dopiero za parę lat. Teraz miałam skupić się na karierze a nie na facetach.
-Jeśli rzeczywiście jesteśmy tym całym małżeństwem w co szczerze wątpię, to weźmiemy rozwód i tyle. – Paweł wydawał się nie wzruszony.
-Nic nie pamiętasz, nie? – powiedziałam zrezygnowana.
Odpowiedziało mi przeczące kręcenie głową.
-Co ja zrobiłam? – jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach, uprzednio odkładając czerwony kubek z napisem I love you.
-Wzięłaś ślub po pijanemu. – uświadomił mnie Zatorski, za co miałam ochotę mu przywalić.
-Wyszłam za mąż po pijanemu za jakiegoś podrzędnego libero. – wyszlochałam.
-Tylko nie podrzędnego. – powiedział Paweł a część kanapki, którą jadł wylądowała na stole. Nie mówiło się z pełnymi ustami, jednak nie miałam ochoty go uświadamiać . –Podrzędny to jest Żurek.
-W tym momencie każdy jest lepszy od ciebie, bo nie siedzi ze mną w jednej kuchni.
-Podczas naszej nocy poślubnej mówiłaś coś innego.
-Czyli jednak coś pamiętasz?!
-To jest raczej pewne. – wyszczerzył się, pijąc kawę.
-Bo popadniesz w samouwielbienie. – rzuciłam, zeskakując z parapetu. Porwałam kanapkę z talerza i zajęłam miejsce naprzeciw libero.
-Słuchaj…
-Wiem. – przerwał mi.
-Po pierwsze mi się nie przerywa. – warknęłam patrząc na niego z ukosa. – Po drugie musimy jakoś dojść do tego jak to się stało.
-Chyba nie myślisz, że ci w tym pomogę? – zmarszczył brwi w ten typowy dla siebie sposób. Chcąc nie chcąc trochę znałam Pawła Zatorskiego.
Wywróciłam oczami, mając ochotę go spoliczkować.
-Nie chcesz wiedzieć w jaki sposób dorobiłeś się żony?! – krzyknęłam poirytowana całą sytuacją, która nie powinna mieć miejsca.
-Mam nadzieję, że będzie dobry obiad, żoneczko. – zaśmiał się libero. Mogę go uderzyć? Proszę.
-Widzę, że cię to bawi. – cała moja złość była wymalowana na zazwyczaj przyjaźnie wyglądającej twarzy.
-Żebyś wiedziała, kochanie.
-Faceci! – krzyknęłam, dając upust swoim emocją. Podniosłam się z krzesła i rękami oparłam się o stół. –Jak zwykle nic nie rozumiecie!
Przewróciłam krzesło i ze łzami w oczach, które nie wiem czy Paweł zauważył, udałam się do pomieszczenia obok. Szczerze to mało mnie to obchodziło. Mało obchodziła mnie jego osoba. Nigdy jakoś specjalnie go nie lubiłam, a teraz mam na palcu obrączkę, która świadczyła o bliskim związku z nim. Paradoks.
Udałam się do pokoju, gdzie czekało na mnie nie uporządkowane po nocy łóżko, na które rzuciłam się bez jakiegokolwiek namysłu. Ukryłam twarz w poduszce i zaczęłam płakać.
Jak mogłam doprowadzić do tej sytuacji? Jak mogłam upić się tak, że nie pamiętałam niczego? Przecież jestem sportowcem a sportowcom nie wolno. Przecież dobrze wiedziałam, że mam słabą głowę, a dałam się podejść siatkarzom ze Skry. Byłam żywym przykładem na to, że młode to głupie. Wolałam nawet nie myśleć, co by było gdyby dowiedział się o tym ojciec.
-Melka… - usłyszałam cichy głos Pawła.
-Nie mów tak do mnie!
-Amelio…
-Dobra, wole Melka. – westchnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Moje policzki były mokre od słonych łez.
Zatorski usiadł obok mnie a ja nie protestowałam. Nie miałam siły. Po części było to spowodowane moim problemem a po części tym czego za Chiny Ludowe nie pamiętałam.
-Czego nie rozumiem? – zapytał spokojnie.
Nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć mu tego wszystkiego, ale jakoś musiałam wytłumaczyć mu dlaczego tak reaguję. Zresztą chyba każdy zareagowałby podobnie, ale ja odczuwałam potrzebę powiedzenia  mu o tym.
-Obiecałam sobie, że nigdy nie wezmę rozwodu.
-Przecież w naszym wypadku to nic złego. – zauważył, spoglądając na mnie ze zrozumieniem. Z jego oczu wyczytywałam, że podzielał moje zdanie. To była jakaś nowość.
-A gdyby były dzieci, co? – resztkami sił powstrzymywałam się od histerycznego płaczu. – Gdyby na początku było dobrze, a potem się zepsuło?
-Nie jest tak. – stwierdził Paweł. –Przecież my się nawet nie bardzo lubimy.
-Co prawda, to prawda. – przyznałam. – Co nie zmienia faktu, że jeśli jesteśmy małżeństwem a wszystko na to wskazuje, to na zawsze będzie to w naszych dokumentach. – wlepiłam w niego przepełnione bólem brązowe tęczówki. –Widziałam jak rozwodzi się moja siostra, jak cierpiała. Obiecałam sobie.
-Wymyślimy coś. – pocieszył mnie mój pseudo-mąż.
Chciałam coś powiedzieć, ale w pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny dźwięk mojego przypomnienia, który mówił, że za pół godziny mam trening.
-Kuźwa. – mruknęłam, podnosząc się z łóżka i ocierając łzy. –Zaraz mam trening.
-Odwiozę cię, żonko. – zaoferował się uśmiechnięty mężczyzna.
-Jeszcze słowo, a nie ręczę za siebie. – ostrzegłam go, podchodząc do szafy w celu znalezienia ochraniaczy na kolana.
-Mówię serio. – miejsce skąd dobiegał jego głos wskazywało na to, że opuszcza mój mały pokój.
-Paweł? – powiedziałam cicho, ale wiedziałam, że mnie usłyszy. Nie patrzyłam na libero, tylko zajęłam się przeszukiwaniem szafy, w której panował wielki syf. Byłam bałaganiarą.
-Tak?
-Pomóż mi dojść do tego jak to się stało.

-Dobrze. – w głębi serca wiedziałam, ze jego również to dręczy, może nawet mocniej niż mnie. – A teraz się pośpiesz, bo też mam niedługo trening . 

od autorki: Zmęczona jestem po tym tygodniu.