Paweł poprowadził mnie do szatni,
gdzie zebrała się już większość chłopaków. Kiedy weszliśmy Kłos o mało nie
udławił się popijanym napojem izotonicznym.
-Łamiesz mi serce. – stwierdził,
widząc nasze splecione dłonie.
-Gdyby cię Ola słyszała. – Wrona
uderzył go dłonią w głowę a Kłos obdarzył go morderczym spojrzeniem.
-Czego Ola nie wie, to nie wie.
-Ale może się dowiedzieć. –
wyszczerzył się Andrzej.
-Też cię uwielbiam, Endrju. –
zwrócił się do swojego przyjaciela. Środkowy spojrzał na niego jak na kosmitę a
reszta zaśmiała się z nich.
-Wiesz, Amelko – Karol podszedł
do Muzaja, który próbował odwiązać swoje buty. –Ja to jakoś przeżyję twoje
bratanie się z naszym Pawełkiem, ale ty pomyślałaś o naszym Maćku? - poklepał kolegę po plecach a ten podniósł głowę
i patrzył na niego pytająco. –Chłopak podkochuje się w tobie odkąd tu
przyszedł, ciągle tylko Amelia i Amelia a wy tak go ranicie.
-Nie prawda! – bronił się
atakujący. Na jego policzki wstąpił kolor czerwony.
-Przestań, co? – poprosił Karola
Paweł.
-Zazdrosny?
-Wcale.
-Wiesz, Karolku. – tym razem ja
zabrałam głos. – Myślę, że mógłbyś sobie darować. Bo cię znielubię.
-A tak można? – zbulwersował się.
-Oczywiście, że tak.
-Musze napisać o tym na „fejsie”!
– krzyknął i rzucił się do szafki w poszukiwaniu swojego telefonu. Dzieci. Byli
jeszcze gorsi niż my. Zawsze myślałam, że nas nie da się już przebić.
-Przyrzekam, że cię zabiję. –
powiedziałam Pawłowi na ucho.
-Póki co daj na wstrzymanie. –
odparł również szeptają na mój narząd słuchu.
-Pójdę sobie. – obdarzyłam
znaczącym spojrzeniem Conte, który pozbył się koszulki. Kłos z Wroną parsknęli
śmiechem a Zatorski wzruszył ramionami.
-Poczekaj chwilę. – rzucił się do
przyniesionej przez siebie sportowej torby. Wygrzebał z niej bełchatowską smycz
z jakąś zawieszką i wręczył mi ją. Obejrzałam ją powierzchownie i zorientowałam
się, że jest to przepustka.
-Gdybym potem nie mógł się do
ciebie dostać. – wyjaśnił. Parsknęłam śmiechem, dając mu sójkę w bok.
-Moje rywalki? – znów
zażartowałam.
-W ich mniemaniu.
-Powodzenia. – zagryzłam dolną
wargę, patrząc mu głęboko w oczy. Trwało to raptem ułamek sekundy, jednak ten
czas wystarczył, żeby Karollo namówił swojego przyjaciela na głośne „uuuuu”.
-Debile. – skwitowałam i
odwróciłam się na pięcie, żeby opuścić szatnię. Z braku lepszego pomysłu, bo
nie miałam, co robić, udałam się w kierunku wejścia na trybuny. Nie poszło mi
to zbyt szybko, bo oszczędzałam nogę.
Hala póki, co świeciła pustkami a
ja siedziałam na jednym z kolorowych krzesełek i stukałam posta na fejsbuku,
który miał być odpowiedzią na karolowego sprzed kilku minut. Potem napisałam do
mojej przyjaciółki i zorientowałam się, ze hala się zapełnia. Czas szybko
płynął.
Nawet nie zorientowałam się kiedy
mecz się rozpoczął. Może dlatego, ze zastanawiałam się nad tym, co Paweł
wymyślił. Co znaczyło to „wszystko”? W jego mniemaniu „wszystko” mogło znaczyć
naprawdę wszystko. Wiem, że to brzmi nie logicznie, ale właśnie tak było.
Mecz zakończył się wygraną trzy
do dwóch. Starałam się obserwować widowisko, ale moją uwagę przykuwał tylko
libero miejscowej drużyny, który spisywał
się dobrze. Przyjmował, bronił i emanował energią jak nigdy dotąd. Wyglądało to
naturalnie, ale miałam wrażenie, ze chce mi coś udowodnić. To, że potrafi być
choć w połowie taki jak Krzysiek.
Siatkarze siedzieli na
pomarańczowym parkiecie i rozciągali obolałe mięśnie. Fanki cierpliwie
oczekiwały aż ich ulubieńcy przyjdą rozdawać autografy i pozować do zdjęć. U
nas nigdy nie było takiego ruchu. Nie wiedziałam czy zazdrościć czy się
cieszyć.
Mój wzrost pozwalał mi na
spoglądanie ponad głowami stojących przede mną ludzi. Paweł ucinał sobie
pogawędkę z Uriarte. Nie minęło kilkadziesiąt sekund a zdecydował się wstać i
podążyć w moim kierunku. Uśmiechnął się do mnie lekko. „Hotki”, bo inaczej
nazwać ich nie było można, wydały z siebie taki dźwięk, że dopadł mnie strach o
pęknięcie bębenków usznych.
Zaczął rozdawać podpisy z
przyklejonym do ust uśmiechem. Obejmował i pozował do zdjęć a ja cierpliwie
czekałam. W końcu zirytował się na tyle, że postanowił utrzeć nosa piszczącym
dziewuchom. Miałam być jego sprzymierzeńcem.
-Chcę sobie zrobić z panią
zdjęcie. – powiedział głośno. Wbijał we mnie swoje intensywnie zielone
tęczówki. Teatralnie rozejrzałam się czy nie chodzi mu o jakąś stojącą obok
mnie panią, ale stałam sama w czwartym rzędzie krzesełek.
-Tak z panią. – rzekł, widząc
moje zachowanie. Wątpiłam w to czy mnie rozpoznają. Zapewne nie interesowała ich żeńska
siatkówka.
Podeszłam bliżej i oparłam się o
barierkę. Pawłowi jednak to nie wystarczyło. Ujął moją dłoń i poprowadził mnie
tam gdzie kibice nie mieli dostępu. Ochroniarz patrzył na nas wrogo, ale libero
pamiętał w mojej przepustce, której ja
zupełnie zapomniałam i pomachał ją w stronę goryla.
-Idziemy stąd. – oznajmił
zmęczonym głosem. Kolano zapulsowało kłującym bólem. Z wahaniem wsunęłam dłoń
pod łokieć Zatorskiego. Znów wyglądaliśmy jakbyśmy mieli po kilkadziesiąt lat i
gromadkę wnuków na wychowaniu. Podejrzewam, że tym drobnym gestem złamałam
serce wielu Polkom i nie tylko.
-Odwieziesz mnie wreszcie? –
jęknęłam, kiedy wyszedł z szatni po rytuale doprowadzania się do jako takiego
porządku. Pokręcił przecząco głową.
-Dlaczego?
-Bo nawet nie zacząłem mojego
„wszystkiego”. – wyjaśnił, zarzucając torbę na ramię. –Chodźmy.
-Dokąd ty mnie znów prowadzisz? –
zrezygnowana wstałam z mało wygodnego krzesełka.
-Zobaczysz. – uśmiechnął się
cwaniacko. Westchnęłam głośno i nie powiedziałam już nic. Milczałam, wsłuchując
się w denną muzykę Eski i obserwowałam budynki, które mijaliśmy. Mój towarzysz
również nie był skory do rozmowy. Z jednej strony dobrze, że nic nie mówił. Nie
dowiadywałam się kolejnych rzeczy, które mogły wprowadzić nas w stan
zakłopotania. Nie mogłam pojąć, że nie zauważyłam, że traktował mnie jakoś tak
inaczej. Tylko dlaczego mnie to nie dziwiło? Jestem zapatrzona w siatkówkę jak
w obrazek. Nic innego się nie liczy.
Znaleźliśmy się w Łodzi w niecałą godzinę. Po cichu liczyłam,
że zostawi mnie pod blokiem i będę mogła w końcu odpocząć. Oczywiście jak
zwykle musiałam się przeliczyć.
Kierowca zaparkował auto i
spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem na ustach. Przekrzywiłam głowę, mrużąc
oczy.
-Masz jeszcze siłę?
-A ty?
-Nie bardzo. – westchnęłam.
-Ja jej mam za nas dwoje. –
pokazał mi język. Zamruczałam pod nosem „nie wytykaj języka, bo ci krowa
nasika”, ale puścił moją uwagę mimo uszu. –Jak chcesz mogę cię zanieść.
-Obejdzie się.
-Nie to nie. – wysiadł z swojej
jeżdżącej własności i obszedł ją, aby otworzyć moje drzwi. Gentelman jak się
patrzy. Kiedy i ja opuściłam auto oparłam się o nie wraz ze swoim towarzyszem.
-Co to ma być? – uniosłam jedną
brew, ale nie mógł tego zobaczyć. Wpatrywałam się w ogromny łódzki wieżowiec,
który dostrzegałam w mroku dzięki jasności okien. Ciemność, która nas otaczała, przecinały jedynie nieliczne uliczne lampy.
-Musisz zadawać tyle pytań?
-Lubię wszystko wiedzieć.
-Czasem trzeba postawić na
spontaniczność. – chwycił moją dłoń i pociągnął mnie za sobą. Nie szliśmy
szybko. Trzymał mnie mocno, bojąc się, ze ucieknę. Tyle, że ja uciekać nie
miałam zamiaru. Obiecałam. Obietnic dotrzymuję.
Wprowadził mnie do budynku i
wciągnął do windy. Patrzyłam na jego palce, które wcisnęły numer najwyższego
piętra. W kilkanaście sekund winda zawiozła nas pod wskazany przez libero
numer. Wyszliśmy z niej i spojrzałam na niego wyczekująco. Wskazał głową na
metalową drabinę przyczepioną do ściany.
-Oszalałeś?
-Mam cię wnieść?
-Po co?
Nie odpowiedział tylko sam zaczął
wspinać się na drabinę. Otworzył właz i przeniósł na mnie spojrzenie swych
zielonych oczu.
-Przecież idę. – wymruczałam,
patrząc wrogo na drabinę. Mam nadzieję, że moja noga to zniesie. Jeśli nie to
przyrzekam, że zapłaci mi za to.
iśka: ja kurde, będę tym lekarzem, czy to się komuś podoba czy nie. Nie podam się o.
nie mam czasu na informowanie. trzeba było nie mieć ambicji i do zawodówki iść.
nie mam czasu na informowanie. trzeba było nie mieć ambicji i do zawodówki iść.